Nie mam w zwyczaju przejmować się opinią ludzi, którzy nie potrafią wyrazić konstruktywnej krytyki, a jedynie plują na innych, jakby sprawiało im przyjemność, że goryczą ze swego serca obsmarują drugiego człowieka. Nie tyka mnie to i mówiąc łagodnie mam w nosie, że ktoś albo zachowuje się jak idiota, albo po prostu nim jest. Nie mam także przyjemności szperać w przeszłości innych osób – z przeszłością jest bowiem jak z pupą. Każdy ma swoją.

Sięgam jednak pamięcią do swoich rozmów przeprowadzonych z Robertem "nie daj Bóg" Harenza i żadna nie była z jego strony tyradą, do których aspiruje w swoich wpisach na blogu, choć widać coraz większą trudność ich płodzenia. W pierwszej podszedł zbyt blisko i chyba chciał mnie zastraszyć... swoim oddechem i nie chcę ani do tej, ani takiej rozmowy nigdy więcej wracać. Druga była dla mnie odrobinę bardziej komfortowa, bo zdystansowana, telefoniczna. Czuć jednak było w głosie, że przed wykonaniem połączenia nabrał odwagi – chociaż nie wiem z jakiego litrażu ją wyciągnął. Wiem natomiast, że podzieliłem się z Państwem tamtą rozmową w artykule: "Czy kandydat na radnego potrzebuje rzecznika prasowego?". Były też inne, głównie oparte o wymianę grzeczności z mojej strony, z drugiej zaś tylko głupkowate pytania, które ostatecznie zostały przykryte porażkami polityków, którym asystował.

Nietypowy typ

Skąd moja nagła potrzeba felietonu? W sumie nie miałem jej, dopóki znajomy nie podesłał mi informacji, że dostałem zlecenie warte 1000 złotych (TYSIĄC ZŁOTYCH SŁOWNIE!). Nie będę przytaczał żartu, że tyle ostatnio zgubiłem jak biegłem do autobusu (a puentując wspomnę, że dawno autobusem nie jechałem). Nie zażartuję także, że to drobne, bo wszystko zależy od skali porównawczej i na tę okazję mam jedną w zanadrzu. Miałem zostawić ją na potem, ale po co czekać z deserem? Moja kontroferta jest taka: proszę wpłacić ten tysiak na poczet długów człowieka, który dziwnym trafem ma tak samo na imię i nazwisko jak Robert "nie daj Bóg" Harenza, a do tego mieszka w Chocianowie (koincydencja z pewnością przypadkowa).

Mieszkańcy Chocianowa wiedzą, gdzie Robert "nie daj Bóg" Harenza wygląda, jak przez okno. Nie wiedzą natomiast, że prawdopodobnie wygląda w poszukiwaniu wierzyciela. Okazuje się, że jakiś "Harenza" wisi od ponad "2 lat" "Open Finance Wierzytelności Detalicznych Niestandaryzowany Sekurytyzacyjny Fundusz Inwestycyjny Zamknięty" skromne 195 315,92 złotych (słownie: STO DZIEWIĘĆDZIESIĄT PIĘĆ TYSIĘCY TRZYSTA PIĘTNAŚCIE ZŁOTYCH I DZIEWIĘĆDZIESIĄT DWA GROSZE. Nie tylko cyfr dużo). Prawda-li to? Tak podaje portal dlugi.info. Czy długi? Pani ze snu twierdzi, że nie. Ale jeśli faktycznie, to jego ofertę odrzucam. Może i pracuję wszędzie, ale z pewnością nie dla wszystkich! Dla różnych gnid, szuj, hochsztaplerów i innych niewypłacalnych partaczy – NIE PRACUJĘ!

Nietypowy adres

Jeśli to prawda, to raczej nie był kredyt na mieszkanie. Znalazłem w sieci wywiad przeprowadzony na antenie Telewizji Regionalnej, w którym Robert "nie daj Bóg" Harenza odnosił się wówczas do zarzutów postawionych przez prokuraturę jego pryncypałowi. Roman Kowalski, jak twierdziły media i prokuratura, będąc burmistrzem gminy Chocianów przydzielił swojemu asystentowi, a później specjaliście (sic!) ds. promocji naszej gminy (nieszczęsnemu Harenza właśnie) mieszkanie. Czy to mieszkanie, w którym ów "biedny miś" po dziś dzień utrzymuje swój barłóg i zalega? Jak wówczas tłumaczył się Robert "nie daj Bóg" (ale Kowalski i owszem) Harenza, dostał mieszkanie "z uwagi na to, że przeprowadził się z Wrocławia i poszukiwał mieszkania". Bo przyjechał z Wrocławia i musiał gdzieś mieszkać, dacie wiarę? Ja postanowiłbym zerknąć na ogłoszenia "sprzedam-kupię-zamienię", ale ten typ ma inaczej.

Zwrócił się z wnioskiem do burmistrza Kowalskiego, wówczas służbowo swojego szefa, z prośbą o skoszarowanie, a ten odręcznie na wniosku miał napisać "aby wniosek rozpatrzyć pozytywnie". Co ciekawe sam wniosek inteligenta (wybaczcie ten zwrot grzecznościowy) Harenza zawierał błędy formalne w postaci m.in. braku ankiety, która (uwaga, uśmiejecie się) "nie dotarła" do biednego misia Roberta "nie daj Bóg" Harenza. Ówczesny urzędnik, specjalista, asystent, prokurent PWK i diabli wiedzą, kto jeszcze w jednej osobie, a "nie dotarła" do niego ankieta… Czy burmistrz mu jej nie podał? Nie! Wszystkiemu winna jest urzędniczka, która działała w imieniu Kowalskiego. Co z tego, że składając wniosek miał obowiązek złożyć komplet dokumentów, także tę ankietę, to urzędniczka dała ciała, nie dała mu ankiety i to ona jest wszystkiemu winna. Jak śmiała tak światłemu, wszystkowiedzącemu człowiekowi nie dać nic nie znaczącego świstka papieru? Do tej sprawy prawdopodobnie powrócimy, ale w mojej ocenie i na pierwszy rzut oka cwaniactwo pierwszej wody!

Pomijam fakt, że "nie daj Bóg" Harenza ponoć czekał na mieszkanie 3 lata – pomijam, bo to wspomnienie byłoby oznaką braku szacunku do jego skuteczności. Asystent, specjalista, prokurent, pokrótce "człowiek orkiestra" Kowalskiego, a nie umie sobie szybko chawiry ogarnąć? Pomijam skuteczność! Nie pominę jednak, a pomnę, że ów jegomość w okresie tych trzech lat chciał "zaadoptować pewien strych". W swoim poprzednim felietonie poświęconym Robertowi "nie daj Bóg" Harenza prywatnie dedykowałem mu słownik języka polskiego. Teraz wiem! Wiem, że się nie pomyliłem. Uwaga, tłumaczę i objaśniam, winno być: zaadaptować (niby jedna literka, a różnica jakby ogromna).

Nietypowy "blogier"

Rzuciłem okiem na blog (nie blok, w nosie mam gdzie mieszka) Harenza. Nie spodziewałem się jednak, że tak wiele o sobie przeczytam. Ktoś kto pała taką niezdrową wręcz (i chyba również w nóż, bo drepcze za mną tu i ówdzie) podnietą na widok młodego mężczyzny, jak pozwolę siebie nieskromnie zatytułować, musiał mieć (mawiają psychiatrzy) "ciekawe dzieciństwo". A Robert pała! Zacząłem zastanawiać się, czy nie należałoby poprosić sąd o zakaz zbliżania się go ku mnie, bo tuż tuż, a pałanie Robert zamieni w czyn. Ale nie. Nie mam się czego obawiać (vide wspomnienia Pani ze snu).

Rozumiem potrzebę Harenza, pisania dla niego tekstów przeze mnie. Jego są coraz krótsze, słabsze (o ile można stopniować dno), a także mniej zrozumiałe nawet dla jego 15 (SŁOWNIE: PIĘTNASTU) fanów. Dlaczego aż tylu? Bowiem circa tyle głosów zdobył w ostatnich wyborach samorządowych (dokładnie o jeden więcej, ale zakładam, że A prim "sam na siebie zagłosował" i B prim jest samokrytyczny, czyli nie jest swoim fanem – chociaż wszystkiego można się spodziewać po "ciekawym dzieciństwie"). W ostatnich wyborach zdobył blisko półtora promila (dokładnie 0,14%) głosów i ten sukces zdaje się być jego limitem upojenia.

Unikam też kontaktów z tym człowiekiem, bo kontekst przekazywania pieniędzy pomiędzy nim a "dziennikarzem" jakiś czas temu skutkował procesem sądowym. Wówczas Sławomir T. pseudonim Bazyl, kolejny chocianowski bloger, który wcześniej pracował wespół zespół z Harenza, znalazł się na ławie oskarżonych za sprawą mojego niedoszłego zleceniodawcy. Chciałoby się pomyśleć, że biedny Bazyl, ale nic bardziej mylnego. Zwyczajnie trafił swój na swego. Dawni "koledzy" z CHOK-u (za czasów rządów Kowalskiego) wiedzą najlepiej sami, jak im było i im takie spory zostawiam. Chociaż wątpię, aby nawet Bazyl chciał pisać na jego blogu.

Autor felietonu: Kasper Nowak.

Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz felieton do końca. Jeśli chcesz być na bieżąco zapraszamy do naszego serwisu ponownie.